To nie to co skromniutki szwedzki hotdożek, z watowatą bułeczką i plastikową
kiełbaską :-)
Kiedy
zastanawiałam się nad nazwą dla tego bloga, podczas wielkiego brainstormingu przy
stole kuchennym padł pomysł, żeby blog nazywał sie Polski Hot Dog. Pomysł nie
był mój :-)
W tym blogu ma
być miks różnych tematów, wszystko ze wszystkim ale czasem też od przysłowiowej „czapy”,
jak w rzeczonym hotdogu :-) Tyle tylko, że nazwa jakaś taka bardziej z przydrożną
garkuchnią się kojarząca a nie z blogiem o zwykłym życiu Carouschki :-)
Tak więc blog
nie został nazwany hotdogiem, ale określenie od tego czasu funkcjonuje w
naszych słownikach na określenie czegoś totalnie.... niejednolitego :-)
Tyle słowem
wyjaśnienia, ale koniec już tej dygresji, bo z każdym jej słowem oddalam się od
głównej myśli tego postu.
Miesiąc. W
sumie nawet więcej niż miesiąc. W między czasie były Święta Wielkanocne, był
długi roboczo-towarzyski wyjazd do Warszawy, w tym wielka majówka i weekendowy
maraton świetowania i oblewania nowego, cudownego mieszkania moich Przyjaciół, pierwsze zawody
mojej córki w woltyżerce, ogród i szklarnia do ogarnięcia, a po trzytygodniowej
absencji uzbierało się wiele do zrobienia. Budowa czyli Mały Domek w tym czasie
zeszła na dalszy plan, niestety, bo trzeba będzie to i tak nadrobić, zegar
tyka, początek lipca zbliża się nieubłaganie, Goście bilety na prom kupili i
plany wakacyjne robią, na razie palcem po mapie, ale dzięki temu za kilka
tygodni bądą gruntownie przygotowani do szwedzkiech wakacji :-) a roboty jakoś nie ubywa... wręcz przeciwnie. Teraz już wiemy,
że nie zdążymy wszystkiego na tip-top zrobić, ważne są dwa pomieszczenia -
sypialnia i łazienka, jeśli nie urządzimy hollu, aneksu kuchennego i
tarasu nic się nie stanie, Goście w domku będą i tak tylko spać :-)
***
Świeta jak to
świeta, dużo przygotowań, gotowania, sprzątania, pieczenia, zmęczenia, potem
przychodzą w końcu te trzy dni, i już po świętach, więc nie ma się co rozpisywać.
No może z jednym wyjątkiem - premierowo w mojej kuchni i na stole zagościł pyszny
pasztet z dzika ze śliwkami. Ale to temat na inny post.
Zaraz po Świętach była Warszawa. Tu
się działo :-) Gdybym nie miała tej odskoczni od szwedzkiego, wiejskiego,
nudnego życia byłabym zdecydowanie mniej szczęśliwą istotą. Dzięki regularnym
wizytom w mieście mam w życiu odpowiedni balans między tym co kocham, czyli
domem na wsi i spokojem a z drugiej strony miastem i życiem na wysokich
obrotach.
Prawdziwy
Bliźniak.
***
Zawodowy aspekt
tego pobytu pobytu zaowocował nowym, pięknym projektem dla mojego klienta. Dziś
dostałam pochwały i omówiliśmy szczegóły kolejnego zlecenia. To lubię :-D
P. - mój
klient, jest zdecydowanie zaprzeczeniem tego, że Szwedzi nie doceniają polskiej
jakości i produkcji. Zadowolenie P. z dotychczas wykonanych projektów, stosunek
polskiej ceny do jakości i do cen szwedzkich tylko potegują to uczucie. Nie
musimy mieć kompleksów. Na szczęście przymknął oczy na fakt, że firma
transportowa mimo, że palety z produktem były wyraźnie opisane - adres i miasto
docelowe w Szwecji, pomyliła destynację i palety zamiast do P. trafiły na drugi
kraniec Szwecji... Cóż, podobno to nic dziwnego, że firmy spedycyjne mają
bałagan w papierach i transport zamiast gwarantowanych trzech dni trwa dziesięć!.
Towarzyski
apsekt jest równie zadowalający. Dzień przed wylotem do Szwecji byłam już tak
zmęczona, że zapragnęłam usiąść na tarasie na Korsaberg i wreszcie odpocząć :-)
Pierwszy
weekend minął w atomowym tempie, zaczęło się spotkania ze znajomymi, które
zakończyło się spacerem "butikową" ulicą Mokotowską z Placu Trzech Krzyży do Domu na
Rozdrożu o godzinie 3 w nocy. Miasto zdecydowanie nie spało.
Sobota i niedziela to wspomniane już przyjęcie moich Przyjaciół. Nie, nie balowaliśmy sarmackim zwyczajem dwa dni w kawałku, w sobotę była impreza dla nas czyli młodzieży :-), w niedzielę obiad dla rodziny :-) Z uwagi na to, że my z B. jesteśmy jak siostry, znamy się z "brzuszków" naszych mam (tzn. nasi rodzice znali się długo przed naszym pojawieniem sie na świecie, a nasze urodziny z B. dzieli zaledwie kilka tygodni :-)) więc w niedzielę byłam potraktowana jak rodzina, co bardzo mnie cieszy :-D Miejmy nadzieję, że ilość wzniesionych toastów w ciągu tych dwóch wieczorów wpłynie bardzo pozytywnie na jakość mieszkania w Nowym Domu :-)
Podczas majówki
miałam w Warszawie Gości ze Szwecji - moja szwgierka z mężem.
Lubię gościć u siebie osoby, które nie znają miasta, w ciągu czterech dni zrobiliśmy
kilkadziesiąt km pieszo, obchodząc miasto wszerz i wzdłuż. Nawet deszcz nam nie
przeszkadzał w tych spacerach. Oprowadzając po mieście Gości trafiam do moich
ulubionych zakątków miasta, do których sama nie chodzę „na codzień”. A-L. i U.
byli pod dużym wrażeniem miasta, zieleni, miksu architektonicznego - stare kamienice
sprzed wojny i odbudowana Starówka z socrealizmem i współczesnością powoduje,
że Warszawa ma niepowtarzalny klimat, który moi Goście dostrzegli :-) Wyprawa
na Starą Pragę zrobiła na Nich duże wrażenie. Sama nie pamiętam kiedy ostatni
raz byłam na Różycu i Brzeskiej. Na Bazarze Różyckiego jak zawsze festyniarskie stoiska ze "śmieciami" i ciuchami z Chin, i to w sumie w tym miejscu nie dziwi nikogo, sukien ślubnych jednak nikt się nie spodziewa w takim miejscu. A jednak...
Poniżej kilka zdjęć z tej szybkiej wizyty. Szybkiej, bo nie do końca czuliśmy się tam bezpieczni. Nie dało się ukryć, że
mieszkańcami sąsiedniej ulicy nie jesteśmy a tubylcy nie lubią być obserwowani
przez „turystów” z drugiego brzegu Wisły jak małpy w ZOO, co mnie z drugiej
strony nie dziwi. To ich świat.
Podczas tej
majówki odkryłam również fantastyczną miejscówkę z jazzem granym live. Klub
"Barometr" na Smolnej, to mały klub jazzowy, w którym grają zarówno
kapele znane w środowisku jak i zupełni nowicjusze. W weekendy po koncertach organizowane
są jam session. Klimat magiczny, rozpiętość wieku wśród gości klubu ogromna bo
na koncercie byli i rodzice z dziećmi w wieku mojej córki, jak i ludzie mocno
starsi. Jazz łączy pokolenia! Zdecydowanie! 30 kwietnia był Międzynarodowy
Dzień Jazzu, trafiliśmy tego wieczoru na koncert dwóch bandów, pierwsi zagrali "Blues Fellows Swingin’ Band", dzięki
jazzowym standartom w ich wykonaniu na chwilę przeniosłam się do kanjpek w NYC.
Po krótkiej przerwie scenę przejęli panowie z The Warsaw Dixielanders. Ragtimowe
aranże i utwory jazzu tradycyjnego przeniosły mnie z kolei do Nowego Orleanu. Wieczór
w Barometrze był PYSZNY. Poniżej kilka zdjęć z koncertu.
***
Przeglądam to, co wyżej napisałam. To chyba juz nawet nie jest polski wypasiony hotdog, to istny bigos :-)
Czas, czas i
jeszcze czas, a ściśle rzecz ujmując jego brak. Nie wiem jak inni blogerzy
radzą sobie ze znajdowaniem czasu na pisanie postów. Bo wiekszość prócz bloga
ma też dom, dzieci, pracę, zajęcia, etc. Ja tego wszystkiego nie ogarniam, więc
potem jest taki efekt, że cały miesiąc musi się zmieścić w jednym tekście.
Po przyjeździe do Szwecji też się wiele działo, zaczęłam od zawodów woltyżerskich mojej Córci. Jej grupa zajęła czwarte miejsce w swojej grupie wiekowej a biorąc pod uwagę fakt, że dziewczynki w tej grupie trenują niespełna rok, od sierpnia 2013, to wynik jest bardzo dobry!. Po ogłoszeniu wyników i udekorowaniu rozetą moja dziewczynka podeszła do mnie i powiedziała: To nic mamo, że nie wygrałyśmy, ja wykonałam mój pokaz najlepiej jak umiałam. Wygramy następnym razem :-) Moja mała Zawodniczka! :-)
***
Ostatni tydzień minął w ogrodzie i szklarni. Skrzynie na warzywa już stoją na swoim miejscu, w większości są juz zagospodarowane, tzn. warzywa są zasadzone i posiane. Szczegóły ogrodowe w kolejnym poście. Muszę mieć jakiś temat na następny tekst :-)
Jeśli Czytelniku wytrwałeś do tego miejsca dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że nie zamęczyłam :-) Teraz uciekam już do ogrodu.
Pa!
K.
Kocham Twoje wpisy!!!!! Fajny tytul, Ty to masz wyobraznie :) Tesknie za Toba :( Aga
OdpowiedzUsuńA ja za Tobą, mam niedosyt naszych spotkań :-( żałuję, że w czwartek mi się nie udało już do Was wpaść, ale next time sobie odbijemy :-*
UsuńSzalona. Dzieje się, kręci, tak jak lubię! Co do szwedzkich hot-dogów za 5sek, gorszych nie jadłam :) Co innego polskie, nie ważne że naładowane wszystkim, nasze są - krajowe. Tak samo jak zapiekanki, jedno z ulubionych polskich słów najlepszego kolego O., usłyszał raz, posmakował na sopockim monciaku w letnią noc, no dobra, prawie rano i pokochał. Nieważne. Fajnie tak z tą Warszawą i podróżami w tą i z powrotem, a że czasu brakuje, no brakuje - mnie też, pomimo tego że w większości siedzę na naszej wiosze. Dzieje się ciągle coś. Ściskam mocno, moja Ty bratnia duszo!
OdpowiedzUsuńNie no szwedzkie hotdogi to porażka jakaś, wyobraź sobie, że znajoma Polka była kiedyś na szwedzkim weselu, w restauracji. O północy do sali bankietowej wjechał stolik na kółkach, na stoliku był wielki gar, w garze pływały kiełbaski, obok gara w workach (kurcze, nawet nie w koszyczkach) buły, i flaszki z ketchupem i senapem. Pani kelnerka z radością w oczach, że to już koniec imprezy "robiła" hotdogi gościom. Dodam tylko, że poza hotdogami na weselu goście dostali skromną przystawkę, danie główne i deser, po kilku godzinach był tort, no i te buły na koniec.
UsuńA co do reszty, to absolutnie sie z Tobą zgadzam, często zaznaczasz w swoich postach i na FB, ze jakoś tak na wiosnę doba sie kurczy, mimo, że widno do nocy to godzin na ogarnęcie tego wszystkiego jakby mniej :-) Mam tak samo :-/
A jeśli kiedyś będziesz chciała wpaść na shopping, klubbing, czy po prostu na zwykłe połażenie po Wawie to zapraszam gorąco do siebie. Ja z wielką przyjemnością będę Twoim giudem :-D I to mówie jak najbardziej poważnie!
Całuję Karo :-*