Dzisiejszy post
powstał na kolanie, na sofie, gdy po przepracowanej niedzieli usiadłam ze
szklanką ulubionego wina (tak, szklanką, z grubego szkła - tak jak piją Włosi w południowej
Italii, nie będę taka zmęczona do kuchni po wino co chwlię biegała :-) no a skoro włoskie wino
to muzyka w słuchawkach też nawiązująca do klimatu, w stereo leniwie kręci się
Pavarotti & Friends. I tak odpoczywając z tym winem i zasłuchując się w
cudownych aranżach znanej wszystkim popowej muzyki dotarłam do tego kawałka.
Wiele lat temu
usłyszałam ten niecodzienny duet i od pierwszych tonów pokochałam ten "wykon", za to, że jest najbardziej
niespodziewanym duetem w całym tym przedsięwzięciu. James Brown, guru i prekursor
muzyki rythm'n'blues'owej, soul'u i funky, śpiewający w duecie jeden ze swoich
największych hitów ze śpiewakiem operowym, nota bene, jednym z największych w
historii gatunku, nie może przejść bez wielkich emocji. Wykonanie tej piosenki znajduje się zdecydowanie w czołówce moich faworytów muzycznych (zarówno
piosenek jak i utworów instrumentlnych) obok samego Miles Davisa i Elli
Fitzgerald.
Tak słucham i słucham, od kilkunastu minut klikam repeat na pilocie i
myślę, że obecny świat wcale nie jest już taki męski jak kiedyś. Kobiety pełnią równorzędną
rolę w obecnym świecie. Nie będę podawać teraz przykładów na to, jak bardzo w
Szwecji role zawodowe i społeczne mężczyzn i kobiet się wyrównały, że
tatusiowie biorą tacierzyńskie, umieją doskonale upiec kanelbullar i wiedzą
jakie ciuchy w jakich temperaturach prać a mamusie w tym czasie z taczkami z
betonem na budowie biegają (widziałam sama, krótko po moim przyjeździe do SE, jak kobiety budowały
w moim miasteczku muzeum rysunku, wtedy przeżyłam szok, dziś nawet na to nie zwracam uwagi) albo są kierowcami
cieżarówek lub robią wielkie kariery w top management. O tym nie chcę pisać,
bo nie o Szwecji i szwedzkim lifestylu ten post traktuje :-). Poza tym wszyscy
o tym i tak już wiedzą.
Ja sama daleka
jestem od nazwania siebie feministką, nie walczę i nie krzyczę o
równouprawnienie, jestem kobietą i chcę się nią czuć, miło mi gdy mężczyzna
otworzy mi drzwi, gdy odsunie mi krzesło gdy siadam do stołu (oczywiście w
specjalnych okolicznościach, nie, nie proszę o to na co dzień w domu, przy
kuchennym stole :-)), gdy poda mi ramię, etc. Uwielbiam być kobietą. Ale ta, jak ja to nazywam "kobieca kobiecość", nie oznacza wcale "słabej płci". Lubię i chcę decydować o
sobie, chcę wykonywac prace/rzeczy zarezerwowane jeszcze do niedawna dla mężczyzn, popołudniami i w weekendy pracuję fizycznie, ogarniam ogród, buduję szklarnię i wykończam dom, konstruuję
drewniane modele dla mojej córki, przykręcam śruby, walę młotkiem, tnę dechy
piłą tarczową, walczę z wiertarką, zmieniam koła w samochodzie jak jest taka
potrzeba, piję whisky single malt zamiast słodkich, softowych drinków z palemkami lub likierów (bleee)... i nie umiem posługiwać się szydełkiem ani robić a drutach.
I nie mam problemu z tym, że wczoraj wieczorem miałam na sobie małą czarną, perły i12 cm
szpilki i czułam się w tym wszystkim cudownie, a dziś drelichowe spodnie, rękawice robocze, buty z noskami z blachy a
mój własny nos jest w piegach z farby, że już nie wspomnę, że wczorajszy staranny
french manicure dziś po prostu szklag trafił... Czuję jak kręgosłup mi pęka i
to nie z powodu wczorajszych tańców i swawoli, tyko z powodu dzisiejszej
ciężkiej pracy, ale kurcze, mimo wszystko nie narzekam, co więcej, lubię to. I
jestem kobietą. I nie uważam, że świat jest męski! Ale tę piosenkę mimo wszystko
kocham :-)
I nie mam problemu z tym, że wczoraj wieczorem miałam na sobie małą czarną, perły i
Dobranoc, niech
wam się przyśnią kolorowe koniki (jak mówi moja 6-cio letnia córeczka).
//K.
he! przybijam piątkę :)
OdpowiedzUsuńNo i znowu wybitny wpis, bardzo interesujący i trafny! Gratulacje, jesteś niesamowita! :-)
OdpowiedzUsuń