Dzisiejszy wpis
powstał spontanicznie. Nieplanowanie. Pewnie gdyby nie blog to podzieliłabym
się w dwóch zdaniach moimi przemyśleniami ze znajomymi "na fejsbuku"
:-) No ale mam mój blog, więc mogę się tu rozpisać.
Jak już
wcześniej wspomniałam w Szwecji pracuję w tzw. homeoffice. Homeoffice to w teorii
pokój "komputerowy" a w praktyce najczęściej przy stole w kuchni, bo
stąd mam najładniejszy widok za oknem, bo blisko po kawę, bo kuchnia to serce
domu. Lubię tu pracować jak jestem sama.
Dziś przy
śniadaniu otworzyłam drzwi na taras, poczułam mieszankę zapachu wiosny, ziemi,
ściętych drzew (sąsiad wycina las blisko nas). Ciepłe, pachnące powietrze, słońce,
ptaki drące dzioby, gęsi gęgające na jeziorze, wszystko to spowodowało, że
zamiast w pracować w kuchni zabrałam dokumenty, komputer, duży kubek kawy i
poszłam do mojej szklarni. Na szczęście wifi z domu dochodzi do tej części
ogrodu. Więcej o tym cudownym miejscu będę pewnie pisała jak już sezon
szklarniowy będzie w pełni. Na razie zeszłoroczne zdjęcia można obejrzeć w
facebookowym albumie na profilu Korsaberg.
To nie był
dobry pomysł, bo zamiast pracować siedziałam i dumałam, że to jeden z
najlepszych projektów, jakie zrealizowaliśmy. Dziś w szklarni miałam 20 stopni
i pachniało ziołami zza uchylonych drzwi do foliowego inspektu, w którym
zimowały delikatne rośliny... bajka. Bez tej szklarni nie wyobrażam już sobie
mojego szwedzkiego, wiejskiego życia. Po krótkim zastanowieniu się nad tym, bez
czego trudno byłoby mi się obejść a z czym zetknęłam się w Szwecji, miałam już
sporą listę rzeczy, których obecność w moim życiu bardzo doceniam.
1. Szklarnia, bezsprzecznie na szczycie
mojej listy, powodów chyba nie muszę podawać, to przecież oczywiste :-) Myślę,
że gdybym nie mieszkała w Szwecji nigdy pewne projekty nie wpadłyby mi do
głowy, do szklarni (i jeszcze do kliku innych prac) zainspirowała mnie Szwecja.
Tu wiele rzeczy się robi własnoręcznie lub we własnym zakresie, wypożyczając
np. odpowiednie maszyny (bez udziału "fachowców"), a satysfakcja z
tego płynąca jest równie wielka jak radość z wykonanego projektu.
Szklarnia.
Od punktu
drugiego kolejność jest zupełnie przypadkowa, po prostu najpierw wypisałam
sobie listę a później dopisałam krótkie uzasadnienie :-)
A zatem:
2. Białe noce latem. Zjawisko opisane w Wikipedii. Oczywiście
im wyżej na północ, tym efekt jest bardziej zjawiskowy ale i tak na południu
Szwecji w okresie najkrótszych nocy w roku, czyli od końca maja do połowy lipca
można się bardzo zdziwić patrząć na zegarek. O godzinie 23/24 przy bezchmurnym
niebie jest tak widno, że bez problemu można na dworzu czytać. A już o drugiej nad ranem zaczyna sie wschód
słońca.
3. Osthyvel
czyli nóż do sera. Wbrew nazwie to
narzędzie uniwersalne i niezastąpione w kuchni. Służy m.in. do obierania
warzyw, krojenia ogórka w plasterki lub podłużnych warzyw na wstążki do
sałatek, wycinania okrągłych pierniczków i odpowiedniej grubości (ciasto piernikowe
w formie rulonu zamrażam na półtwardo, potem wystarczy pociąć nożem do sera plasterki
i już piernczki gotowe, bez bawienia się w wałkowanie i wycinanie foremką). Na
pewno przez lata użyłam go do wielu innych rzeczy, których w tej chwili nie
pamiętam, po prostu używa się tego noża wtedy, gdy jest taka potrzeba :-)
4. Maszynka do gotowania jajek. Niby nic
specjalnego. Ale spróbuj ugotować więcej niż dwa jajka w garnku na idealnie
miękko, tak żeby żółtko się nie ścięło a białko nie było płynne. Jak umiesz, to
gratulacje. Mi się nigdy ta sztuka nie udała. Poza tym zimne jajka z lodówki
włożone do gorącej wody mają tendencję do pękania. A tu po prostu wkładasz jajka,
nakłuwasz, wlewasz odpowiednią ilość wody i czekasz kilka minut. Rewelacja!
5. Podgrzewane fotele w samochodach. W
standarcie w fotelach kierowcy i pasażera. Chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego
to się w tym zestawieniu znalazło. Wystarczy tylko powiedzieć, że zanim zimą
samochód się nagrzeje od sinika mija kilka dobrych minut, fotele grzeją pupę i
plecy od razu :-)
6. Szwedzkie sery twarde. Mój absolutny
faworyt to whisky cheddar z Kvibille. Szwedzi, o czym nie mówi się w Polsce,
mają duże tradycje w produkcji twardych serów. Czego niestety nie można powiedzieć
o wędlinach i pieczywie :-(
7. Kawa. Szwedzka kawa do użytku domowego
nie ma sobie równych. Moja faworytka to Gevalia mellanrost. Ostatnio robiąc
porządki w kuchni w polskim domu w Warszawie, doliczyłam się pięciu 500 gr.
opakowań tej kawy :-) Mogę się podzielić :-)
8. Czyste pociągi i toalety w nich, do których
można bez obaw wejść. Komentować tego chyba nie trzeba.
9. Miary w dl. Wszystkie receptury w
Szwecji przeliczone są na miary objętościowe: w decylitrach - 100ml, łyżkach -
15ml, łyżeczkach - 5 ml i szczyptach - 1ml. Będąc w IKEA na pewno spotkaliście
się z kolorowymi miarkami zawieszonymi na kółeczku. Weźmy np. taką szklankę z
polskich receptur. Każda szklanka jest inna, taka miara nie jest zatem miarodajna. Ok, zawsze można ważyć,
ale to też nie jest wygodne rozwiązanie. Ja wszystkie moje stare przepisy z
Polski przeliczyłam sobie kiedyś na szwedzkie miarki. Wyszło mi, że do pewnego
ciasta potrzebuję 2 dl
i 2 łyżki stołowe mąki. To bardzo ułatwia proces przygotowania potraw.
10. Możliwość
zamówienia wiosną u znajomego myśliwego całego
dzika. Mieszkając w Polsce kilkakrotnie jadłam mięso z dzika w postaci
jakiegoś gulaszu lub wędlin, wówczas do głowy by mi nie przyszło, że będę miała
kiedyś zamrażarkę wypełnioną poporcjowanym dzikiem :-). Grillowane steki i
kotleciki, pieczeń czy gulasz są pyszne.
11. Loppisy czyli pchle targi. Kocham stare
rzeczy. Z duszą. W Polsce starocie są bardzo drogie, w Szwecji za bezcen można
znaleźć antyki lub oryginalne bibeloty.
12. Kultura
jazdy i bezpieczeństwo na drogach.
Komentarz wydaje się zbędny.
13. Motocykl. Pierwszy raz w życiu usiadłam
na motorze 12 lat temu. Zakochałam się od pierwszego przejechanego kilometra.
Przez pierwsze lata jako pasażer, od 2009 roku już jako kierowca :-) W Szwecji
wydaje się, że na motorach jeżdżą prawie wszyscy, a dziewczyny/kobiety w różnym
wieku, stanowią ogromny procent wszystkich motocyklistów. Szwecja dała mi
możliwość odkrycia tej wielkiej przyjemności! Nie potrafię opisać uczuć, które
mi towarzyszą podczas jazdy. To trzeba poczuć, żeby się przekonać.
To jest mój obecny angielski Czarny Rumak, Matchless G80.
A to motocykl, który jest moim marzeniem, Ducati Monster 600. Piękny prawda? :-)
Na pewno
pominęłam inne rzeczy, trudno w ciagu kilku chwil przypomnieć sobie wszystko.
Czytam i widzę, że pominęłam w powyższej liście przedszkole, do którego
chodziła moja córka i które bardzo dobrze wpłynęło na Jej rozwój. Pominęłam przyjście
na świat mojej córeczki w Szwecji, o czym nie będę się rozpisywać, bo to zdecydowanie
zbyt intymna sytuacja, wystarczy tylko, że napiszę, że podczas tych kilkunastu bardzo
ważnych w życiu godzin, czułam się bezpiecznie i komfortowo a najważniejsze, że
tu tak po prostu jest, że nie trzeba płacić za to, żeby być traktowanym z
szacunkiem. To jest bezcenne.
Jak sobie
jeszcze coś ważnego przypomnę, to nie omieszkam tego dopisać do mojej listy :-)
Bo nagle, czytając powyższy tekst stwierdzam, że z niezobowiązującego tekstu
zrobiła się ważna lista. Ważna, bo pozwala mi obiektywnie stwierdzić, że ta
Szwecja to jednak taka straszna do końca nie jest :-) A że nie jest taka, jaka
chciałabym, żeby była; cóż..., że za klasykiem powtórzę... Nikt nie jest
doskonały :-)
Kurcze, wracam
do pracy :-(
Dużo słońca Wam
życzę Kochani!
//K.
Aż nie wiem co napisać. Uwielbiam Cię!
OdpowiedzUsuńZ wzajemnością, często w swoich postach przekazujesz swoje ale również i moje myśli i reflekse :-)
Usuńbardzo fany tekst!a jako "nowa" w Szwecji na pewno spróbuję sera :) bo ja w mieście to raczej innych rzeczy jak na razie nie doświadczę (ale czekam z niecierpliwością na białe noce :) ) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Karo za odwiedzenie mojego bloga :-) A białe noce od lat robią na mnie wrażenie tak samo ogromne każdego roku :-)
Usuńdobre :D
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńPrzeczytałam z zaciekawieniem. Choć Skandynawię znam, że tak powiem z obrazka, to rzeczywiście te rzeczy, o których piszesz, są tym, co dorzucone do mojej fascynacji designem, stanowiłoby pełnię poznania, hihi :)) Ta kawa, którą rzcezywiście raz dane mi było mieć! bo moja mama, która pracuje w poradni chirurgicznej po porostu dostała od kogoś i oczywiście znając moje miłości od razu mi podarowała, ten nóż do sera, o którym marzę, loppisy (nie znałam nazwę, ale dzisiaj wpisuję do słownika, bo tak piękne, że chyba posta o nim napiszę :P).
OdpowiedzUsuńDobra, nie zanudzam już.
Fajnie że mnie od kaluszy do Ciebie zagnało. Pozdrawiam****
Dziękuję Agnetho za odwiedziny i komentarz. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego co robisz. To piękne i niezmiernie eleganckie rzeczy. Plus świetne zdjęcia. Z wielką przyjemnością weszłam w Twój świat.
UsuńA co do loppisów to jeśli miałabyś jakieś pytania to pisz. To wyjątkowo wdzięczny temat, często śmietnik, czasem kopalnia skarbów.
Fajnie, że Cię zagnało :-)
Słonecznego dnia!
Uściski
//K.
Karuś, ponownie wielkie ukłony i wyrazy uznania! Jesteś niesamowita, aż brak słów! Przeczytałam tylko wstęp, resztę zostawiam na wolną chwilę i już się cieszę! ♥
OdpowiedzUsuńOj, mnie zdarza się często tęsknić za kawą i loppisami :)
OdpowiedzUsuńświetny wpis, trafiłam przez wpis o świecach :)
OdpowiedzUsuńz ciekawością przeczytałam, bo mam aktualnie kryzys w temacie lubienia Szwecji, ale jednak widzę, że całkiem sporo jest rzeczy, które tu lubię - dzięki!!!!
:)
pozdrawiam!
acha, a niektóre rzeczy muszę dopiero odkryć, jak te loppisy...
Usuńchoć mój mąż to najchętniej wystawiłby połowę moich gratów na loppis, nie wiem czy zniósłby cudze graty z innych loppisów... :/