Moja
miłość do Italii narodziła się 10 lat temu podczas pierwszej wizyty w Rzymie. 10
kwietniowych dni, okres Wielkanocy, kiedy u nas jeszcze chłodno a tam już
magnolie zdąrzyły przekwitnąć. Rzym został przez nas schodzony wzdłuż i wszerz,
codziennie po około 15 - 20 km. Czuło się to w nogach, ale też to, co
zobaczyliśy to nasze. I to wtedy właśnie, przemierzając niezliczone
rzymskie uliczki i zabytki, odwiedzając tratorie położone niekoniecznie na
szlakach turystycznych, wśród wszystkich zachwytów zrodził się pomysł, żeby
gruntownie poznać Włochy. Bo to jest wyjątkowe miejsce na ziemi.
W
poprzednich latach zwiedziliśmy Umbrię, Toskanię, Marche i Emilia Romagna oraz
Ligurię - Park Cinque Terre. W tym roku wybór padł na regiony południowe -
Kampanię i Puglię.
Miesiąc
temu wróciłam z kolejnej włoskiej wyprawy. 13 dni, przeszło 2000 km przebytych samochodem przez
trzy południowe regiony kraju, niezliczone wzruszenia, ogromna ilość smaków,
zapachów, westchnień, krętych dróg, widoków takich, że aż dech zapiera,
cudownych i gościnnych ludzi, skrajności - od Scieżki Bogów na wybrzeżu Amalfi
po zapach siarki na szczycie Wezuwiusza :-)
Postanowiłam
zapisać wspomnienia i wrażenia z tych wakacji. Podróże to jeden ze smaków życia
Carouschki :-)
Antipasti.
Kampania,
Wybrzeże Amalfitańskie
Przygoda
zaczęła się w Rzymie 19 września. Z Kopenhagi do Włoch są świetne połączenia
liniami Easy Jet, jednej z tanich, angielskich linii lotniczych. W Rzymie na
lotnisku odebraliśmy samochód i po godzinie od lądowania śmigaliśmy już w
kierunku Neapolu autostradą słońca (A1 Autostrada del Sole). Pierwszy etap tych
wakacji to Wybrzeże Amalfi. I jak to zazwyczaj bywa hotel na pierwsze noce
rezerwuję wcześniej, potem idziemy na żywioł i śpimy tam, gdzie nas fantazja
poniesie lub gdzie noc zastanie :-) Tak więc do Agerola na Amalfi dotarliśmy
późną nocą, apartament miał ogromny taras, z którego nocą nic nie widziałam,
słyszałam tylko radosne głosy i muzykę z okolicznych ristorante. Rano okazało
się, że z tarasu było widać również kawałek morza :-)
Pierwszego
dnia postanowiliśmy zwiedzić najbardziej znane miasteczka regionu. Agerola, w
której mieszkaliśmy nie ma bezpośredniego dostępu do morza, trzeba najpierw
zjechać w dół do miasteczka Amalfi żeby później drogą prowadzącą nad klifami
wzdłuż morza dojechać do Praiano i dalej do Positano. 35 km wg
nawigacji pokonuje się przeszło godzinę! :-) Oczywiście nam zajęło to znacznie
dłużej, trudno przez takie miejsca po prostu przejechać. Co parę kilometrów był
przystanek wypełniony zachwytami nad widokami i zdjeciami. Amalfi, Praiano i
Postitano to najbardziej znane miejscowości na wybrzeżu Amafitańskim, to one są
najczęściej fotografowane zarówno z morza jak i z lądu oraz ściągają turystów z
całego świata. Mimo, że byliśmy tam po połowie września, czyli stosunkowo późno
to jednak turystów nie brakowało. Ogromne wycieczki Chińczyków, Amerykanów oraz
turyści zewsząd inąd skutecznie odstraszali przed zatrzymaniem się na dłużej w
tych miasteczkach. Przez Positano tylko przejechaliśmy, w drodze do Sorento
bezskutecznie próbowaliśmy znaleźć jakieś spokojne miejsce na piknik (piknikom
będzie poświecony oddzielny rozdział, bo to bardzo ważna część naszych
objazdowych wakacji). Skończyło się na tym, że zjedlismy w pośpiechu na
przydrożnym parkingu, co prawda widok mielismy przepiękny ale kawy już nie
wypiliśmy bo zaatakowały nas, a w sumie to chyba najbardziej mnie, mega
zjadliwe i toksyczne komary.
Widok z tarasu w Agerola.
Droga do Positano.
Jedna z wielu maleńkich zatoczek.
Zatoka.
Trochę kręta ta droga :-)
Zjechaliśmy na pólnocną stronę
półwyspu do Sorento. Mieliśmy nadzieję, że tam uda nam się w porcie znaleźć
jakąś miłą kawiarnię... Nie szukaliśmy nawet. Dzikie tłumy na
chodnikach, wielkie autokary turystyczne na ulicach, do portu z centralnego
miejsca Sorento jechaliśmy dobre pół godziny, tam oczywiście nie znaleźliśmy
parkingu, więc tylko zawróciliśmy i postanowiliśmy uciekać z tego miasta. Za dużo wszystkiego
Centrum Sorrento.
Dzikie tlumy n uliczkach Sorrento.
Sorrento.
Droga do Agerola z Sorrento, widok na zatokę neapolitańską.
Wezuwiusz za mgłą.
Wróciliśmy do naszej cichej i uroczej
Ageroli. Niedaleko naszego pensjonatu znajdowała się moim zdaniem najlepsza
restauracja tych wakacji, skromnie i prosto urządzona trattoria "Da
Giginio", która potwierdza zasadę, że nie szata zdobi... W swojej karcie miała
między innymi il coniglio arrosto czyli pieczonego królika z własnej hodowli
właścicieli. Ja uwielbiam królika i pewnie dostanę po głowie od czytelników,
ale uważam, że to jedno z najlepszych mięs. Mój królik był wyśmienity, do niego
zamówiłam smażone kwiaty cukinii, również z własnego ogródka gospodarzy. To
rodzinna restauracja, w której wszyscy członkowie rodziny pracują, zamówienie
przyjął od nas słabo mówiący po angielsku syn, pieczywo i przyprawy podała nam
mała dziewczynka jego córka, wodę przniósł chłopczyk, dania podawał nam starszy
pan, pewnie ojciec, prawdopodobnie były właściciel, po którym restaurację
przejął syn a on sam jeszcze im w biznesie dzielnie pomagał. Z otwartej kuchni
wyjrzała na salę kilka razy starsza signiora, pewnie mamma. Z terminalem na
zakończenie uczty podeszła do nas żona syna :-) Czyli wiadomo kto tam trzyma
kasę :-) Serwis w tej restauracji, smak dań, klimat jaki stworzyli właściciele
były niezapomniane. Mimo późnej pory restauracja była pełna gości, głównie
rodzin z dziećmi, niektóre dzieciaczki już przysypiały na krzesłach, inne się
bawiły w najlepsze na podłodze. Wszyscy się znali, przy stoliku obok nas
siedział miejscowy ksiądz ze swoim bratem i jego rodziną (podobieństwo obu
panów było uderzajace). Nie bez powodu restauracja ma rekomendację TripAdvisor.
Kocham takie miejsca.
Foto: TripAdvisor. Właściciele trattorii Di Giginio.
Podczas
kolacji robiliśmy plany na niedzielę. Zdecydowaliśmy, że jutro wybierzemy się
na spacer szlakiem Sentiero degli Dei czyli Ścieżką Bogów. Trasa zaczyna
sie w Bomerano (to część gminy Agerola) do Positano.
Wyruszyliśmy
z domu zaraz po śniadaniu, dojechaliśmy samochodem do miejsca w którym ścieżka się zaczyna, z myślą, że po samochód wrócimy autobusem z Positano (z przesiadką
w Amalfi, bo bezpośredniego połączenia nie ma).
Poranek
był zamglony ale ciepły. Wchodząc na Ścieżkę Bogów mgła kłębiła się w
urwiskach, byłam przekonana, że nie dane nam będzie podziwianie tych cudownych
urwisk i klifów a nasza wędrówka będzie spacerem w chmurach.
Po
kilkuset metrach na szczęście mgła się przerzedziła, po kilku kolejnych
minutach wiatr ją rozwiał i wyszło słońce.
***
I
tu nie mogę się powstrzymać przed porównaniami. Muszę w kilku zdaniach wrócić
do innego, aczkolwiek bardzo podobnego miejsca. Dwa lata temu nasza włoska
wyprawa przebiegała między innymi przez Wybrzeże Liguryjskie. Tam znajduje się
rezerwat przyrody i zarazem bajkowe miejsce Cinque Terre czyli pięć
malowniczych wiosek rybackich (od południa kolejno Riomaggiore, Manarola,
Corniglia, Vernazza i Monterosso al Mare). W całym parku Cinque Terre znajduje
się niezliczona ilość tras turystycznych, natomiast najbardziej znana jest
ścieżka łącząca tych pięć wiosek. Podzielona jest na 4 części. Najkrótsza i
zarazem najłatwiesza to Via dell’Amore czyli ścieżka miłości łącząca dwie
południowe wioski. To wyasfatowany chodnik pięknie oświetlony nocą, długości ok 1
km. Pozostałe trzy odcinki nie są już takie łatwe, tam należy mieć odpowiednie
buty, najlepiej trekkingowe, dobrze zaopatrzyć się również w kije do nordic
walking, które są bardzo przydatne w tym terenie. Ścieżki prowadzą po zboczach
gór zarośnietych na tarasach winnicami, gajami oliwnymi i częściowo lasami.
Ścieżka o szerokości max 60 cm, (miejsca najbardziej ekstremalne mają
tylko wydeptaną ścieżynkę na "dwie stopy") z jednej strony
kilkudziesięciometrowa przepaść do morza zabezpieczona tylko drewnianymi barierkami,
z drugiej ściana góry. Większość drogi jednak jest bardziej
"komfortowa". My tę trasę podzieliliśmy na dwa dni.
Mieszkaliśmy w Corniglia, tak więc jednego dnia udaliśmy się na północ do
Monterosso. Pierwszy odcinek do Vernazza pokonaliśmy w wielkim upale, widoki
zapierały dech w piersiach. Nasza wówczas 5-cio latka była bardzo dzielna.
Maszerowała równo z nami, bez stękania i narzekania. Chyba widmo wielkich lodów
w nagrodę tak ją motywowało :-) Z Vernazza do Monterosso my dziewczyny popłynęłyśmy
już statkiem wycieczkowym natomiast W. wziął aparat foto, butelkę wody i ruszył
ścieżką z Vernazza do Monterosso. Podobno warto było. Zdjęcia to potwierdzają,
jednakże wiem, że nie mogłam narażać mojej córki na koleny wysiłek w takim
upale. Drugiego dnia wybraliśy się z Corniglia na południe. Tego dnia, było na
szczęście chłodniej i przelotnie padał deszcz. Trasa do Manarola na początku
wiodła pod górkę. Praktycznie 1/2 drogi to było wchodzenie po schodach
uformowanych z kamieni i korzeni drzew. Warto było się przemęczyć, bo kraiobraz
jaki nam się ukazał na górze był bajkowy. Ścieżka prowadziła przez winnice,
pogoda się wyklarowała, przestało padać, widok na morze i Manarolę zachwycał.
Doszliśmy do malutkiej wioski tam na górze - Volastra. Tam był przystanek na
kawę i lody, odpoczęliśmy przed dalszą drogą. Z Volastry do Manaroli prowadziły
schody wśród gajów oliwnych. I znowu niesamowite wrażenia. Perłowo zielone
listki oliwek, czerwona, zaorana ziemia na tarasach między drzewami, kamienne
schody, i cisza...
Nie
wiem czy może w sumie na tej trasie, w ciągu kilku godzin spotkaliśmy 50 osób.
Czas na zrobienie zdjęć, na zboczenie ze ścieżki i zerwanie kilku fig, na
zrobienie pikniku pod drzewami oliwnymi, na posłuchaniu szumu morza w oddali,
gdzieś tam na dole. Bajka. Uczta dla oczu i duszy. Bo mimo dużego zmęczenia
fizycznego niesamowicie odprężająco działał na nas ten spacer. Mogliśmy pobyć
tam na górze sami ze sobą. Nawet Livia potrafiła się wyłączyć i wyciszyć i po
prostu szła swoim tempem i tylko od czasu do czasu zatrzymywała się i wołała -
ojoj, jak tu pięknie!
***
Cisza,
spokój... tego brakowało mi w tym roku na Amalfi. Ścieżka Bogów nie zachwyciła
nas tak, jak "powinna". Może dlatego, że po Cinque Terre takie
miejsca juz inaczej smakują, nie robią już takiego wrażenia. Bardzo podobne a
jednak inne. Z dużą przewagą w tym porównianiu na strone Cinque Terre. Lepsza
komunikacja między wioskami (pociąg łączący wszystkie miasteczka, jeżdżący
praktycznie całą dobę, w nocy trochę rzadziej, w dzień co kilkanaście minut)
Wracając
jednak na naszego spaceru Ścieżką Bogów. Warto było się nią przejść. Warto
chociażby dlatego, żeby się przekonać, że już wiem, gdzie chcę wrócić :-)
Poniżej
kilka zdjęć ze Ścieżki Bogów:
W tym miejscu ścieżka się dzieli na dwie trasy, w lewo do Praiano, w prawo do Positano.
Proszę, niech się trochę ochłodzi... :-)
Po
przejściu około 8 km dotarliśmy do Nocelle. Zmęczeni i spragnieni. W
między czasie pogoda sie wyklarowała i zza chmur wyszło palące słońce. W
Nocelle tak się zakręciłam piciem wody ze źródła i robieniem zdjęć, że nie
zwróciłam uwagi na małą tabliczkę - Bus to Positano. Natomiast zobaczyłam
piękną ceramiczną tabliczkę Stairs to Positano, której oczywiście zrobiłam zdjęcia.
No
a skoro jest "kierunkowskaz" Stairs to Positano to idziemy. Po
krótkim czasie zdziwiło mnie, że na tych schodach nie ma nikogo prócz nas. Po
przejściu kilkuset schodów zaczęłam się zastanawiać o co chodzi, i ile jeszcze
tych schodów pozostało do przejścia. Kolana zaczęły mi wysiadać, mięśnie
zaczęły drżeć, chciało mi się płakać ze zmęczenia. W. wtedy mi powiedział, że
jak piłam wodę ze źródła, to nade mną była tabliczka ze strzałką informującą o
busie....
Okazało się, że tych schodów jest 1700! Wysokie, szerokie stopnie czyli bardzo niewygodne do schodzenia, bo za duże na jeden krok, za małe na dwa, masakra!
Myślałam,
że go zabiję! Nie miałam jednak już na to siły :-)
Tabliczka ze strzałką nad źródełkiem, ta z info o busie...
Jeśli
kiedyś będziecie planować ten spacer, to pamiętajcie o busie z Nocelle do
Positano!!!!!!
...1696, 1697, 1698, 1699, 1700... umierałam... :-)
W
Positano okazało się, że w niedzielę rzadziej jeżdżą autobusy do Amalfi,
dodatkowo przedostatni nas nie wziął bo był przeładowany, musieliśmy czekać
półtorej godziny na kolejny, ostatni tego dnia. Tym razem się udało nam
wepchnąć do środka. Ale okazało się natomiast, że nie zdąrzymy na ostatni kurs
autobusu z Amalfi do Agerola. Dzięki pomocy miłych Włochów udało nam się za 30
Euro dojechać taksówką do parkingu (7 osób znalazło sie w podobnej do naszej
sytuacji, że utkneliśmy w Amalfi a nasze samochody były 10 km stąd,
na parkingu przy wejściu na Ścieżkę Bogów). Wynegocjowali cenę 10 Euro od
osoby, wpakowaliśmy się więc w 10 osób! do taxibusa i dojechaliśmy na miejsce.
Do
domu dotarliśmy po zmierzchu. Chciałam jeszcze raz zjeść kolację w "Da
Giginio" ale Livia, zaraz po wejściu do mieszkania, położyła się do
swojego łóżka i zasnęła snem tak twardym, że nie dało się jej obudzić na
prowizoryczną kolację zrobioną z tego co zostało po pikniku i z owoców, które
codziennie dostawaliśmy od Gospodarzy pensjonatu :-)
Hotel
zabookowaliśmy na 3 noce. Zastanawialiśmy się czy poprosić o przedłużenie
podbytu, ale stwierdziliśmy, że to co mieliśmy tu zobaczyć już widzieliśmy, że
nie ubędzie tu nagle ludzi i że chyba czas wyruszyć w dalszą drogę.
Zarezerwowaliśmy pensjonat w Castelmezzano, zaplanowaliśmy dzień i pojechaliśmy
w dalszą drogę...
W oczekiwaniu na autobus. Dużo się na tej wąskiej uliczce działo :-)
Cdn...