Kilka dni temu na facebookowej stronie
Korsaberg opublikowałam link z projektem marki Grange. Jej firmowe salony rozsiane na całym
świecie zaprojektowały własną wersję komody Directorie. I tak dzięki temu
zabiegowi jeden mebel zyskał 12 różnych oblicz, i tak na prawdę nie wiedząc, że
to ten sam mebel, trudno byłoby się zorientować na tzw. pierwszy rzut oka.
Artykuł dostępny w linku Grange
Wpadłam na ten artykuł kilka miesięcy temu.
Obejrzałam zdjęcia, po czym poszłam do warsztatu, zgarnęłam jednym większym
zamachnięciem wszystkie graty z mebelka, który służył mi od dłuższego czasu za
komodę na narzędzia, farby i "ścinki" drewna i się uśmiechnęłam. Wiedziałam,
co zrobię :-) Postanowiłam podarować jej drugie życie.
Innym przykładem metamorfozy starych mebli
są mebelki z designerskiej galerii na Södermalm w Sztokholmie, tylko, że tam
ceny jeszcze przed przekroczeniem progu zwalają z nóg. Ale przecież można się
ich pomysłami zainspirować :-) Te pomysły będą wykorzystane następnym razem, jak będę miała więcej czasu na bawienie się :-)
Zdjęcia zrobiłam podczas spaceru po
Södermalm w październiku ub.r.
Moja komoda została przejęta wraz z kilkoma
innymi skarbami, np. z krzesłami
patyczakami, które stoją teraz w Szklarni, z domem w "spadku" po
poprzednim właścicielu. I tak, jak w krzesłach zakochałam się od pierwszego na
nie spojrzenia, tak komoda nie przypadła mi do gustu zupełnie. Najpierw
wylądowała w garażu, potem z braku miejsca do przechowywania ww. rzeczy
wstawiłam ją do warsztatu. Jakoś nigdy nie chciało mi się jej wstawiać do
bagażnika, żeby ją na jakiś loppis wywieźć. I całe szczęście! Komoda to typowy
fornirowany mebel z lat 60-tych. Nie jest to co prawda mój ulubiony styl
wzornictwa, ale muszę przyznać, że meble z tej epoki mają swój specyficzny klimat
i są bardzo rozpoznawalne.
Obiecałam sobie, że już nigdy nie wyrzucę i
nie oddam żadnej rzeczy na loppis, bo nigdy nie wiadomo co i kiedy może się
przydać i dzięki niewielkiej metamorfozie stać sie czymś fajnym :-)
Tak komoda wyglądała po wyniesieniu jej z
warsztatu.
Moja metamorfoza jest bardzo prosta i
szybka. Szybka - bo w tej chwili nie mam czasu na bawienie się. Muszę mieć
jakieś meble w pokoju na poddaszu Małego Domku. Komoda z szufladami jest
idealnym rozwiązaniem.
Właśnie skończyłam malować krzesła z
loppisu i stół z IKEA, miałam w ręku pędzel i otwartą puszkę farby
laserunkowej. Decyzja była szybka i mega łatwa.
Jako, że wnętrze tego pokoju będzie
utrzymane w tonacji białej z granatowymi dodatkami, komoda również będzie biała
a żeby nie była monotonna, przełamywać ją będzie granat, czyli jedno z moich
ulubionych, a zarazem jedno z najbardziej klasycznych zestawień kolorów w
ogóle.
Jedynym nowym elementem są uchwyty do
szuflad. Stare były koszmarne i nie nadawały się do jakiejkolwiek metamorfozy. Kupiłam
w Juli 6 drewnianych kołeczków, były tylko białe, więc wzięłam co było,
granatowa farba została mi z malowania pasów na ścianie w kuchni. Wszystko
miałam.
Zaczęłam od malowania nóżek komody - 15
min.
Potem korpus komody - 15 minut
Następnie fronty szuflad - oklejenie taśmą
maskującą listew i malowanie - 25 min.
Czas na wyschnięcie - kilka godzin, w
trakcie których malowałam inne rzeczy w Domku.
Gdy lasyr podsechł zdjęłam taśmy i malutkim
pędzelkiem pomalowałam listwy na frontach 2 szuflad - 30 min, relatwnie długo,
bo to straszna dłubanina tym pędzelkiem.
Drugiego dnia wszystko zostało powtórzone -
czas jw.
Dodatkowo pomalowanie kołeczków do szuflad
- dwa razy, plus czas schnięcia pierwszej warstwy - łącznie 60 min.
Trzeciego dnia rano pomalowałam zwykłą białą
farbą stolarską wnętrza szuflad, żeby było ładnie i świeżo również wewnątrz po ich
wysunięciu :-)
Pod koniec trzeciego dnia komoda została
złożona do kupy i wstawiona do wnęki pod dachem na poddaszu. To będzie jej
miejsce.
Pasuje tam :-)
A przy okazji pod pędzel trafiła również maleńka, śliczna szafka nocna, którą kupiłam na loppisie, a gdzieżby indziej!, w ubiełym roku za.... 5 kr! słownie PIĘĆ KORON! (czyli szybko licząc około 2,50 zł :-)) Szafeczka będzie stała, jak sama jej nazwa wskazuje, koło łóżka. Z białą drewnianą lampką z granatowym abażurkiem :-)
Dziś kupiłam 5 szaf modułowych do hollu.
Będę miała wielką garderobę na rzeczy, na które miejsca nie ma w domu. Jeden
moduł będzie na same akcesoria motocyklowe (kombinezony kaski, buty, plecaki i "żółwiki"). Nareszcie kombinezony nie będą
upchnięte między zimowymi płaszczami i jesiennymi parkami.
Wczoraj kupiłam porcelanę do
kuchni, też na loppisie, za niewielkie pieniądze.
Mówiłam już, że kocham szwedzkie loppisy? Mówiłam! :-) I powtarzać to będę do
końca życia! Bo to kopalnie skarbów.
Dziś nawet na budowę nie zajrzałam i mam w
związku z tym wyrzuty sumienia, że czasu coraz mniej, deadline się zbliża, a ja
sobie wolny wieczór zrobiłam...
No nic, weekend w Szwecji już jutro się
zaczyna, bo Szwecja 6 czerwca świętuje Dzień Narodowy, wcześniej nazywany Dniem
Flagi. Szwecja świetuje a na Korsaberg zaczynamy kłaść kafelki w łazience.
Wyzwanie nie lada! Wszystkie ściany zaimpregnowane primerem i strasznie
śmierdzącą zieloną gumą. W. siedzi z nosem w necie i studiuje kładzenie
kafelek. I dobrze, choć jedna osoba powinna mieć jakieś pojęcie o tym. Ja tylko
widziałam jak panowie kładli kafelki w łazience w Domu na Rozdrożu, więc wiem,
jak takie kładzenie glazury wygląda. Od samego patrzenia bolały mnie kolana,
ale zawsze to coś, prawda? :-)
Idę na sofę poleniuchować jeszcze trochę
przed pracowitym weekendem.
Pa!
I trzymajcie kciuki za te kafelki, żeby nam
nie poodpadały :-D
//K.