Od dawna nie publikowałam niczego na moim blogu. Projekty na
Korsaberg pochłonęły mnie bez reszty a ewentualny wolny czas spędzałam
odpoczywając lub dając mój czas dziecku. Kilka tygodni temu zgłosiłam udział w
projekcie blogowym „Cud poczęcia wg Polek mieszkających poza Polską”. Dziś
nadszedł czas publikacji mojego wpisu na blogu Justyny, która projekt wymyśliła
i publikuje gościnne wpisy na swoim BLOGU
Postanowiłam, że to jest dobry temat na powrót do blogowania. Pamiętam
mój strach przed urodzeniem dziecka w obcym kraju, mimo, że mieszkałam tu już jakiś czas, to nie traktowałam Szwecji jak mojej ojczyzny (dalej jej tak nie traktuje, ale jednak chyba trochę bardziej się zaprzyjaźniłyśmy od tego czasu :) ).
W każdym razie zapraszam do lektury moich wspomnień z tego
wyjątkowego okresu jakim jest ciąża i poród. W Szwecji. A może wpis ten też
pomoże i uspokoi inne Polki spodziewajace się dziecka w Szwecji.
Wpis w oryginalnej
wersji do wpisu gościnnego u Justyny.
***
Mam na imię Karolina, od 14 lat mieszkam w Szwecji, w Laholm, w
południowej części Halland.
Moje jedyne dziecko, córeczkę Livię urodziłam w Szwecji w 2007
roku, mając 31 lat.
W połowie stycznia 2007 roku zorientowałam się, że jestem w ciąży,
test to potwierdził. Kolejnego ranka zadzwoniłam do przychodni dla kobiet, żeby
umówić się na wizytę.
Dzwonię, odbiera rejestratorka:
– Dzień dobry, nazywam się tak i tak, mój pesel…, wczoraj
wieczorem zrobiłam test ciążowy, który wyszedł pozytywnie…
– Dzień dobry – pani wyszukała mnie w systemie, po czym mówi –
czy chcesz zatrzymać ciążę?…
Zamurowało mnie na kilka sekund.
– Tak! Oczywiście, że chcę!
– Oh, to świetnie! Gratuluję! – super miłym głosem powiedziała
dziewczyna i przeszła do rejestracji.
Ta pierwsza rozmowa uświadomiła mi, w jakich realiach żyję, że
tu mam prawo decydować sama o sobie i każda decyzja jest uszanowana. Ale nie o
tym dziś rozmawiamy.
Tak więc po dziwnym dla mnie początku rozmowy udało mi się
ustalić termin pierwszej wizyty u położnej. W Szwecji ciążę prowadzi położna,
która ma większe kompetencje niż jej koleżanka po fachu w Polsce. Ginekolog/położnik
jest angażowany w ciążę w szczególnych wypadkach.
Pierwsza wizyta odbyła się w okolicy 5 tygodnia ciąży, określony
został przybliżony termin porodu, który miał być później zweryfikowany przez
USG. Zleciła mi ogromną listę badań, generalnie na wszystko, bo i krew i
minerały/witaminy, enzymy, mocz, tarczyca, HIV, krzywa cukrowa (z wywiadu
jestem obciążona cukrzycą, mój tato chorował na cukrzycę t.II).
Wszystkie wyniki miałam książkowe więc kolejnym terminem był 11
tc. na zrobienie USG.
Ja, z uwagi na wiek – już po 30, byłam zdecydowana na
przeprowadzenie testu prenatalnego. Jako, że inwazyjny test z wód płodowych
wiąże się z dosyć wysokim ryzykiem poronienia, zdecydowałam się na test PAPPA. Na szczęście wynik badania
był negatywny, więc nie było potrzeby przeprowadzenia amiopunkcji. Rozmowa
przed i po teście oraz USG należące do testu były jedynymi wizytami u lekarza
położnika podczas całej mojej ciąży.
Mniej więcej w 5 miesiącu ciąży nasza położna zorganizowała
„kurs dla rodziców”, którzy oczekują pierwszego dziecka. W sumie było około 6
par, które jesienią oczekiwały swojego pierwszego potomka. W Szwecji nie ma
całej tej histerii ze szkołami porodu, nauką oddychania, etc. Nasz kurs polegał
na tym, że w ciągu kilku tygodni spotykaliśmy się z naszą położną, przeszliśmy
z nią wszystkie możliwe i dostępne w naszym szpitalu metody znieczulające,
opiekę nad noworodkiem i niemowlakiem, wskazówki dla mam, jak możemy dojść
szybko do formy po porodzie, aspekty psychologiczne zmiany sytuacji w jakiej
się znajdziemy, bo przecież pojawienie się dziecka w rodzinie to rewolucja. Aspekty
seksualne po połogu, etc. Mieliśmy również spotkanie z położnymi na oddziale
położniczym w naszym szpitalu rejonowym (w Szwecji rodzi się w publicznych
szpitalach/klinikach, prywatne oddziały położnicze są rzadko spotykane). Tam
obejrzeliśmy salę porodową, salę operacyjną do cc., które w Szwecji wykonywane
jest tylko w przypadku zagrożenia zdrowia/życia matki lub dziecka. Nie ma
cesarek „na życzenie” jak w PL.
I tu muszę się na chwilę zatrzymać. Ja mam bardzo niski próg
bólu fizycznego i praktycznie od zobaczenia tych dwóch kresek na teście nie
byłam w stanie o niczym innym myśleć jak tylko o bólu porodowym i że przecież
ja go w życiu nie wytrzymam, i nie mogłam zrozumieć, że nie zrobią mi cesarki
na życzenie!!!
Moja położna skierowała mnie do poradni przy oddziale
położniczym w szpitalu, na tzw. grupę wsparcia psychologicznego Aurora. Tam
miałam spotknia z psycholożką i położną Susanne. Przez kilka tygodni regularnie
rozmawiałam z psychologiem o moich lękach, z położną o metodach p. bólowych. Napisałam
„list porodowy” ze wszystkimi moimi życzeniami w trakcie porodu, z prośbą o
znieczulenie ZO, o szczegółowe informowanie mnie i męża o przebiegu porodu,
etc. List był podlinkowany do mojego journala w bazie danych. Po miesiącu pracy
nad sobą i swoją psychiką poczułam, że mogę spróbować urodzić :). Wiem, że dla
większości czytelników brzmi to dziecinnie, ale mój strach przed bólem był tak
wielki, że nie myślałam racjonalnie przed „terapią”.
Pozostały czas ciąży minął bardzo spokojnie, regularnie
spotykałam się z położną na USG i inne badania. Termin porodu wyliczony miałam
na 10 września. Przenosiłam ciążę 12 dni. W kolejnych dniach po terminie porodu
spotykałam się z położną co dwa dni. W piątek 21.09 rano poszłam na kolejną
wizytę, zrobiła wszystkie badania i poinformowała, że jeśli nic się nie wydarzy
do niedzieli rano, to chce mnie widzieć na oddziale o 7 rano w niedzielę,
będzie trzeba wywoływać poród.
W piątek po południu czułam już, że wszystko się zbliża, w nocy
dostałam pierwsze bóle, dzwoniłam na oddział, liczyłam minuty wg zaleceń
położnych, znów dzwoniłam, i znów liczyłam. W szwedzkich szpitalach odradzają
przyjazd pacjentkom, które nie mają regularnych bóli w odpowiednich odstępach
czasu. Często zdarza się tak, że mama po wejściu na oddział na skutek stresu
traci bóle, i cała akcja porodowa może się wstrzymać i przeciągnąć w czasie.
W końcu o 6 rano położna w szpitalu powiedziała, że mam przyjechać. Na oddziale byliśmy po pół godzinie. Od razu po zbadaniu położne skierowały mnie do wanny z letnią wodą. Siedząc w wannie miałam w zasięgu ręki gaz rozweselający czyli podtlenek azotu, praktycznie niedostępny w PL na oddziałach porodowych, w Szwecji jest podstawowym i najbardziej rozpowszechnionym środkiem znieczulającym. Jak działa? Ja to porównałam do hałasu na koncercie, wyobraź sobie, że stoisz blisko nagłośnienia, huk jest nieprzyjemny, zatykasz uszy dłońmi, dalej wszystko słyszysz wszystko ale jest mocno przytłumione.
W końcu o 6 rano położna w szpitalu powiedziała, że mam przyjechać. Na oddziale byliśmy po pół godzinie. Od razu po zbadaniu położne skierowały mnie do wanny z letnią wodą. Siedząc w wannie miałam w zasięgu ręki gaz rozweselający czyli podtlenek azotu, praktycznie niedostępny w PL na oddziałach porodowych, w Szwecji jest podstawowym i najbardziej rozpowszechnionym środkiem znieczulającym. Jak działa? Ja to porównałam do hałasu na koncercie, wyobraź sobie, że stoisz blisko nagłośnienia, huk jest nieprzyjemny, zatykasz uszy dłońmi, dalej wszystko słyszysz wszystko ale jest mocno przytłumione.
Tak więc siedziałam w tej wannie z ciepłą wodą, co kilkadziesiąt
sekund wdychając gaz, jadłam lekkie śniadanie! Tak, położna przyniosła mi
herbatę i jajka na miękko, o które poprosiłam. Mąż też dostał swoje śniadanie.
Włączyliśmy sobie CD z muzyką, którą wybraliśmy specjalnie do porodu. Koło 9
poczułam, że odeszły mi wody płodowe. No i skończyło się relaksowanie. Z powodu
ryzyka zakażenia musiałam wyjść z wanny i przeszłam do swojego pokoju
porodowego. Pokój wyglądał bardziej jak pokoik w pensjonacie, kolorowe
zasłonki, drewniane mebelki, panel za łóżkiem z gazem, tlenem i innymi
medycznymi instrumentami schowany za drewnianym panelem, ogromny, fioletowy
fotel z podnóżkiem dla Taty. Wielofunkcyjne łóżko porodowe dla Mamy.
Seledynowa łazienka z prysznicem. Maleńki pokoik do pielęgnacji
noworodka. Nie czułam, że jestem w szpitalu.
Koło godziny 13, gdy ból się nasilał, a końcowa faza porodu
jeszcze się nie zbliżała, dostałam wg życzenia w liście porodowym znieczulenie
ZO. Anestezjolog po założeniu znieczulenia stał przy mnie kilkadziesiąt minut
kontrolując ciśnienie, pracę serca, pytał mnie czy coś czuję. Z ZO miałam
chwilę czasu żeby odpocząć, zasnęłam na chwilę, położna cały czas monitorowała
mnie. Gdy zgłodniałam i poprosiłam męża, żeby przyniósł mi coś do jedzenia,
położna kazała mu jednak zostać ze mną i sama pobiegła po zupę dla mnie
(popularna w Szwecji zupa z dzikiej róży o konsystencji kisielu, na wypadek,
gdyby była potrzebna narkoza do cc, nie mogłam jeść stałego pokarmu) i obiad
dla mojego męża!!! Około 15 zaczęły się bóle parte. W między czasie zmienił się
dyżur położnych i… okazało się, że będę rodziła z Suzanne, tą z Aurory, która
doskonale już mnie i moje lęki znała :) Jak ją zobaczyłam
to poryczałam się ze szczęścia, wzruszenia, emocji, zmęczenia.
Podczas ostatniego etapu porodu były przy mnie dwie położne. Znieczulenie spowodowało osłabienie pracy macicy, więc podłączyły mi kroplówkę z oksytocyną. Jedna dawkowała, druga kontrolowała i wydawała polecenia. Konstrukcja łóżka porodowego pozwoliła mi na poród w pozycji siedzącej. Muszę jeszcze dodać, że od pierwszego bólu partego do urodzenia się Livii minęło 50 minut. Cały ten czas jedna z położnych siedziała przede mną i masowała mi wejście do pochwy, tak żeby mięśnie pochwy się rozluźniły a ewentualne pęknięcie było jak najmniejsze. Po porodzie, gdy sobie uświadomiłam co One robiły nie mogłam powstrzymać wzruszenia, że aż tak się przejęły mną i moim komfortem rodzenia.
Livia urodziła się zdrowa, silna,
kruczowłosa :) 9 pkt Apgar.
Po zaszyciu mnie (dzięki pracy położnych pękłam odrobinę,
potrzebne były tylko dwa szwy) zostaliśmy sami we troje. Po godzinie od porodu
dostałam takiego naturalnego kopniaka adrenaliny, że sama poszłam do łazienki
wziąć prysznic i ogarnąć się. Wspomnienie bólu z każdą chwilą się zacierało, to
prawda, że bóli porodowych się nie pamięta.
Około 18 byliśmy już na oddziale dla
noworodków, sama wiozłam moją Livię w „akwarium”, czyli transparentnym wózeczku
dla noworodków :)
Mąż został z nami, mieliśmy pokój rodzinny.
W sumie
spędziliśmy w szpitalu dwie noce. Pierwsza noc minęła spokojnie obie spałyśmy.
Druga noc była bardzo niespokojna, po północy przyszła do nas położna i
zaproponowała, że zajmie się Livią, nakarmi ją, bo ja miałam problem z pokarmem.
W poniedziałek rano po wszystkich badaniach dostaliśmy wypis i
pojechaliśmy w końcu do domu.
OPIEKA NAD NOWORODKIEM I ŚWIEŻĄ MAMĄ PO PORODZIE.
JUSTA : Ile dni po porodzie
musieliście zostać w szpitalu ?
KAROLINA : Dwa dni, ale gdyby nie fakt, że Livia
urodziła się w sobotę a w weekend ortopeda, który bada noworodki nie ma dyżuru,
pojechalibyśmy do domu po 1 dobie spędzonej w szpitalu.
J : Jak wspominasz Wasze pierwsze chwile?
K : Personel szpitala zapewnił nam intymność, poczucie
bezpieczeństwa, w pierwszym dniu połogu otrzymałam środki p/bólowe na życzenie
oraz pomoc w pielęgnacji dziecka. Położna udzieliła mi ważnych wskazówek jak
przystawiać dziecko do piersi, jak pielęgnować piersi w przypadku gdy sutki
popękają, co robić żeby tego uniknąć. Jak dbać o pępuszek, o delikatną skórę
dziecka. Jak kąpać. Wszystko to, czego w PL uczą się mamy w szkołach rodzenia. Poświęciła
nam dużo swojego czasu.
J : Czy opieka nad Wami była zadowolająca?
K : Absolutnie tak. Uważam, że dostałam więcej niż
oczekiwałam.
J : Jakie badania miało Twoje małe szczęście?
K : Wszystkie podstawowe badania krwi. Badania dziecka
przez pediatrę i ortopedę.
J : Jaką ocenę wystawiłabyć personelowi i szpitalowi w
którym rodziłaś (w skali od 0 do 10).
K : Moja ocena oddziałów położniczego i niemowlęcego
jest na 10.
J: Czy poleciłabyś go czy raczej nie.
K : Oczywiście, polecam Region Sjukhus w Halmstad
wszystkim ciężarnym kobietom w moim regionie.
***
Pozdrawiam ciepło,
//K.